Saturday 4 August 2012

With my beloved sisters in Chamonix (volume 3)

Chamonix nazywam francuskim Zakopanem. To z pewnością najpiękniejszy punkt naszej wycieczki. Przed przyjazdem sióstr zapytałem Richarda jak najszybciej, w miarę wygodnie i tanio można dostać się do Chamonix. Wynik tej rozmowy wybiegł daleko poza ramy moich oczekiwań :) Okazało się, że w Richarda organizacji jest samochód, którym obecnie jeździ jego koleżanka Jessica i udało się ją namówić na wycieczkę do Chamonix. Zaczęliśmy od informacji turystycznej, gdzie na jeden dzień zaproponawano nam 3 opcje: Aiguille du Midi, Mer de Glace lub górski szlak od Planpraz do Flegere. Richard i Jessica już byli na Aiguille du Midi, Mer de Glace raczej odpadł szybko, a moje siostry były przygotowane do chodzenia po górach. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na taką trasę: TRASA Pogoda nam dopisała i cały dzień było słonecznie. Po drodze były dwa ważne punkty: Lac Cornu i Lacs Noirs. Oprócz przyrody nieożywionej można było z bardzo bliska zobaczyć też tę ożywioną, jak na przykład alpejskie świstaki czy kozice nazywane tutaj Alpine Ibex. Richard postanowił zażyć kąpieli w Lacs Noirs, ale jednak woda okazał się na początku sierpnia wciąż zbyt lodowata. Gniegdzie wciąż występowały płachty śniegu i nie obyło się bez rzucania śnieżkami :) a śnieg był mokry i dobrze się lepił ... Trasa czasami zwężała się i przejścia po wąskich występach skalnych były sporą atrackją. Niestety nie było łańcuchów i trochę bardziej wymagającej wspinaczki. Mimo, że starałem się nadawać tempo to jednak grupa narzekała, że za szybko. Jak się nie słucha Adama to jednak są tego konsekwencje. Dochodząc do kolejki jadącej w dół można było usłyszeć, że już nie ma po co do niej iść, bo to ostatni pasażerowie. Trochę niżej była kolejna kolejka i Richard zdążył tam dobiec i jeszcze złapać pana, który cały ten mechanizm obsługiwał. Pan miał właśnie zjeżdżać w dół swoim górskim Melexem. Miał jedno miejsce wolne i tak oto bardzo zmęczona Weronika w nagrodę otrzymała niezapomnianą przejażdżkę. Muszę tu ją pochwalić na łamach mojego skromnego bloga za pokonanie lęku wysokości, dogadanie się z Franuzem po angielsku, orientację w terenie i szereoko pojętą zaradność. Zuch dziewczyna! Pozostałą część naszej grupy czekało zejście lasem. Po drodze trafił się strumyk i Jessica nie mając nieprzemakalnych butów skorzystała z przejażdżki na barana :) Po 2 godzinach schodzenia byliśmy w Les Praz. Weronika za chwilę do nas dołączyła i pozostawało zaczekać na busa do Chamonix. W międzyczasie widzieliśmy jak ściana deszczu przesuwa się od gór w naszą stronę, na szczęście mogliśmy schronić się na przysatnku. Muszę przyznać, że i tak trochę zmokłem. Po takich przygodach czekała na nas pyszna kolacja w restauracji w Chamonix. Powrót do Crozet, każdy wykończony i zadowolony. Na koniec Jessica otrzymała kawałek wypieku mojej mamy, którego jeszcze spróbowała rano i jak sama przyznała - "It made my day!" :) Dzięki Mamusiu! 















No comments:

Post a Comment